Papanasi – rumuński deser (niebo na talerzu)

Papapnasi (czyt. papanasz) – pierwsze rumuńskie słowo, które nauczyłam się wymawiać bez większych problemów. Wymowy nazwy miejscowości Sighisoara nie mogłam zapamiętać przez kilka dni. Dziś wydaje mi się zupełnie prosta. Jednak w czasie podróży w mojej głowie tkwiło dźwięczne i mało przyjemne – Szigiszora. Jak się wtedy (wielokrotnie) okazało, sposób, w jaki wymawiałam tę nazwę, był dla Rumunów arcyzabawny. Jeden pan w średnim wieku, zapytany na dworcu autobusowym o połączenie z “szigiszora”, popłakał się ze śmiechu.

Papanasi – pysznych “kul” tego rumuńskiego deseru zjadłam prawdopodobnie więcej, niż w Rumunii spędziłam dni. A musicie wiedzieć, że to, co widzicie na zdjęciu powyżej, to tylko połowa porcji. Bo tradycyjnie papanas to dwie “kule” duże i dwie małe. Cena pełnej porcji to średnio 12 lei (ok. 12 zł.)

Pierwsze skojarzenie z papanasi jest dość oczywiste – pączki. I teraz uwaga – ja naprawdę uważam, że polskie słodkości, ciasta, desery są jednymi z najlepszych na świecie, a nawet sławne francuskie cukiernictwo może się przy nich schować. Ale bogowie mi świadkiem – polskie pączki (które uwielbiam) są niczym w porównaniu z papanasi. Na początku wydawało mi się, że na taką moją ocenę wpływa to, że jadłam je (zawsze w tej samej karczmie) schodząc z gór. Kto łazi po górach, ten wie. Gdy człowiek po kilku(nastu) godzinach kończy wędrówkę, wspinaczkę, zmęczenie miesza się z radością, czasem dumą (kolejny jeszcze wyższy szczyt zaliczony) to po prostu chce się zjeść i wypić coś dobrego. O ile siły pozwolą. I tak jadłam ciorbę, ciulamę, mamałygę, piwko a na deser oczywiście papanasi. Ale później okazało się, że tak samo cudownie smakuje na nizinach i bez górskich wędrówek.
Papanasi podawane są zawsze na ciepło, i w tym duży ich urok. Podstawą jest połączone z twarogiem ciasto. Całość jest smażona. Do tego ogrom ukrytych w środku jagód (żaden tam dżem czy inne przetwory). Plus oczywiście śmietana i cukier puder. Całość puszysta, delikatna i cudownie pyszna. Jeden z kilku powodów, dla których do Rumuni mogłabym wracać przynajmniej raz na rok… albo i częściej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *